expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

Ostatnio dodane przepisy

Szukaj na tym blogu

czwartek, 31 października 2013

Nalewka żurawinowa z wanilią



Jedna ze smaczniejszych, jakie udało mi się zrobić, zaraz po pigwówce.
Polecam czem prędzej, póki żurawina na horyzoncie!   :)


  • 600g owoców żurawiny
  • 500ml spirytusu 60%
  • 200ml czystej wódki
  • 180g cukru
  • 2 łyżki miodu
  • 1 laska wanilii


Żurawinę przemrażamy przez jedną dobę.
Następnie rozmrażamy ją, do czego można wykorzystać mój sposób.
Ułożyłam owoce na papierze do pieczenia na blasze i podpiekłam je w niezbyt wysokiej temperaturze w piekarniku, do momentu, aż popękały.
Następnie wszystkie, razem z sokiem, który zdążył się wydostać, przełożyłam do blendera i zmiksowałam.
(Poniżej nalewka z całymi owocami, jednak tylko na potrzeby zdjęcia; po nim wszystkie zostały zmiksowane. ;))
Owocową breję przelewamy do wysokiego, szklanego naczynia.
Wrzucamy do niej przekrojoną wzdłuż laskę wanilii, po czym zalewamy całość spirytusem i wódką.
Odstawiamy nalew w ciepłe (! tak, nalewki naciągają w cieple, dojrzewają zaś w miejscach chłodnych) miejsce na 10 dni, a każdego z nich rano i wieczorem potrząsamy słojem.
Po tym czasie zabieramy się do filtrowania.
W tym celu warto, jeśli nie mamy bibuły filtracyjnej, zakupić w aptece jałową gazę o wielkości jednego metra.
Tę złożyć na pół i wyłożyć cienką warstwą waty kosmetycznej.
Sposób sprawdzony i bezpieczny. Przez tę konstrukcję przelewamy spirytus z owocami i dobrze odciskamy.
Cukier i miód zalewamy jak najmniejszą ilością wody; tak, by dały radę się rozpuścić.
Gotując je tworzymy syrop. Gdy będzie gotowy, pozostawiamy go do wystudzenia, jednak nie całkowitego, by nie powrócił do postaci stałej. ;)
Powoli wlewamy go do nalewki i delikatnie mieszamy.
Gdy składniki się połączą, przelewamy nalewkę do butelki z ciemnego szkła i odstawiamy ją w chłodne, ciemne miejsce na minimum pól roku.
Z doświadczenia jednak wiem, że rok, to czas, po którym tak naprawdę dopiero taki nastaw doceni się najbardziej.
:)


wtorek, 29 października 2013

Po maminemu - najlepszy rosół świata
































Długo, oj długo borykałam się z kompleksem braku umiejętności do zrobienia porządnego rosołu.
W ostatnim czasie robiłam go do obrzydzenia - co niedziela, ale muszę przyznać, że nareszcie wszystko jest w nim takie, jak powinno.
Smakuje, jak w domu i jestem z siebie dumna. :)
A najlepszy oczywiście z domowym makaronem!


  • 1 duża kura/kurczak
  • kawałek wołowiny (ok. 150g)/spora kość wołowa
  • 2 średnie marchewki
  • 3 pietruszki, najlepiej z kawałkiem natki
  • mały kawałeczek korzenia selera
  • nieduży por
  • nieduża gałązka natki selera
  • mała gałązka lubczyku
  • ok. 10 ziaren kardamonu, ziela angielskiego i czarnego pieprzu
  • 1 cebula w łupinie
  • sól


Mięso płuczemy.
Jeśli kupiliśmy kurczaka lub kurę w całości, należy ją poćwiartować.
Wołowinę zaś pozostawiamy w takim stanie, jak jest.
Następnie poćwiartowany drób i kość wołową/mięso przekładamy do wysokiego garnka.
Zalewamy je zimną wodą tak, by całe zostało przykryte, ze sporą nadwyżką.
Garnek stawiamy na średnim palniku i na małym ogniu czekamy do momentu zagotowania wody.
Podczas gotowania powstanie brunatna szumowina, którą należy zdjąć z powierzchni.
Nie należy jednak tym przesadzać, bo wbrew pozorom może to doprowadzić do zmętnienia zupy.
Cebulę w łupinie opalamy nad gazem do momentu, aż utworzy się na niej czarna skorupa.
Gdy w garnku zacznie wrzeć, wlewamy szklankę zimnej wody, by  "uspokoić" płyn, po czym wrzucamy obrane warzywa, opaloną cebulę, kardamon, ziele angielskie, pieprz ziarnisty oraz lubczyk (ja dałam szatkowany mrożony) i natkę selera.
Całość solimy do smaku, jednak niezbyt dużo.
Tylko tyle, by mięso gotujące się w wywarze nie było mdłe.
Teraz następuje część dla cierpliwych.
Prawdziwy rosół, z duszą, powinien gotować się pod przykryciem około 4 godzin, na ogniu najmniejszym z możliwych.
Powinien lekko "pyrkać".
Ten magiczny wywar gotowany w pośpiechu nigdy nie smakuje, jak rosół, a, jak to mawia moja mama "jak garnek tylko po rosole opłukany".
Po tym długim czasie zupę można przecedzić, ale nie trzeba.
Naoglądałam się programów, w których rosół przelewany jest przez ręcznik papierowy lub gazę.
Nigdy tego nie robię.
Moim zdaniem, najlepszy jest po prostu - tłusty, z mięsem i mięciutkimi warzywami, nie podawany "na czysto".
Jeśli jednak nie lubimy w zupie farfocli, wszystko można wyjąć po prostu cedzakową łyżką.
Pod koniec gotowania przyprawiamy zupę według uznania solą lub przyprawą warzywną.
Pieprz mielony do smaku dodajemy dopiero na końcu.
Jednak nie w garnku, a do zupy nałożonej na talerze.
Gdy postąpimy inaczej, rosół będzie mętny i niesmaczny.

sobota, 26 października 2013

Spaghetti z sosem polońskim



Właściwie, to nie przepadam za makaronem.
Jeśli jednak nie mam czasu na zrobienie domowego, staram się kupować te lepszej jakości.
Pierwszy raz kupiłam makaron barilla i był naprawdę dobry.
Nie kleił się i był pyszny w smaku.
Post, niestety, nie jest sponsorowany. ;)

makaron spaghetti
0,5kg mięsa mielonego z łopatki
4 ząbki czosnku
2 duże cebule
2 puszki pomidorów w zalewie
1 kostka bulionowa
4 łyżki masła
2 łyżki stołowe konc. pom. z ziołami
bazylia, oregano, sól, pieprz


Cebule kroimy w drobną kostkę.
2 z czterech ząbków czosnku miażdżymy w prasce i razem z cebulą podsmażamy je na dwóch łyżkach masła.
Na patelnię wrzucamy mięso.
Dobrze mieszamy z cebulą i czosnkiem i smażymy rozgniatając je widelcem.
Wlewamy do niego dwie puszki pomidorów.
Jeśli mieliśmy te w całości, lekko je rozgniatamy.
Na pozostałych dwóch łyżkach masła podsmażamy grubo posiekane, ostatnie 2 ząbki czosnku.
Wkładamy do nich dwie łyżki koncentratu i razem zasmażamy je, ciągle mieszając przez około dwie minuty.
Dodajemy na patelnię.
Wrzucamy również kostkę rosołową, posypujemy sporą ilością ziół i dusimy całość do momentu zgęstnienia sosu. Na koniec, jeśli potrzeba, doprawiamy sos solą oraz pieprzem.
Ciepłym polewamy ugotowany makaron, ewentualnie posypując go startym żółtym serem.
(ja go nie jadam ;) )

Nazwałam ten sos "polońskim" umyślnie.
Przede wszystkim sos boloński w oryginale podaje się z makaronem tagliatelle, nie spaghetti.
Jest również kilka innych elementów, które wykluczają nazwanie tego przepisu oryginalnym bolognese.
Jednak lubię go takim, jakim jest i z ręką na sercu mogę go polecić. ;)



Najlepszy domowy makaron



































  • 2 szklanki mąki pszennej
  • 2 jajka
  • 4 żółtka
  • pół łyżeczki soli


Mąkę wysypujemy na stolnicę i robimy w niej dołek.
Wbijamy do niego jajka i wlewamy żółtka.
Zagniatamy bardzo twarde ciasto; uporanie się z nim trochę trwa, ale efekt końcowy wart jest tego poświęcenia.
Po uzyskaniu gładkiej masy pozostawiamy ją, by odpoczęła na blacie przez około pół godziny.
Po tym czasie dzielimy ciasto na kilka części.
Ja miałam ułatwioną sytuację, ponieważ posiadam bardzo dobrą maszynkę do domowego makaronu.
Jednak jeśli jej nie mamy, ciasto rozwałkowujemy na grubość około milimetra, do dwóch i tworzymy makaron według uznania.
Najszybsze i najbardziej uniwersalne są oczywiście nitki.
Po wycięciu makaronu posypujemy go mąką i pozostawiamy na kilka minut do przeschnięcia.
Następnie wrzucamy go do osolonej wody z odrobiną oleju i po ugotowaniu cieszymy się smakiem. :)

piątek, 25 października 2013

Jesienny cwaniak korzenny

































Smoothie można tłumaczyć różnie, ale do tego wytworu idealnie pasuje właśnie cwaniak. :)
Jestem nim zachwycona, na pewno więc nie będzie to ostatni taki wymysł tej jesieni.


Składniki podane na około 4 porcje.

Jak to koktajl - nic prostszego.
Dynię zapiekamy do miękkości w piekarniku (w około 180 stopniach, pokrojoną na części).
Banany oraz kaki obieramy i kroimy na cząstki.
Z zapieczonej dyni wydrążamy miąższ i razem z kaki i bananem wrzucamy do blendera.
Imbir ścieramy na tarce o małych oczkach do uzyskania ilości łyżeczki od herbaty.
Wrzucamy go razem z połową łyżeczki cynamonu oraz kardamonu do owoców.
Wszystko zalewamy mlekiem i miksujemy do uzyskania gładkiej konsystencji.
Prawdziwie jesienny rarytas. :)















piątek, 4 października 2013

Proste wytrawne rogaliki drożdżowe z konfiturą wiśniową
































Muszę przyznać, że ciasto drożdżowe udało mi się zepsuć tylko jeden raz i to przez drożdże instant.
Niestety. Ostatnio ganiałam za świeżymy przez dwa osiedla i... nic.
Trochę mnie to rozdrażniło, bo już nastawiłam się na pieczenie drożdżowych rogalików i zmusiłam się do użycia kolejny raz tych suszonych.
Tym razem się udało. ;)
Miałam ochotę na coś słodkiego - niesłodkiego i takie też są moje rogaliki.



+ żółtko z łyżką mleka, do posmarowania rogalików przed pieczeniem

 Pół kostki margaryny rozpuszczamy i pozostawiamy do ostygnięcia.
Mąkę przesiewamy do miski. Wbijamy do niej jajka w temperaturze pokojowej i wsypujemy drożdże.
Mleko podgrzewamy tak, by było letnie i również wlewamy je do ciasta, zaś zaraz po nim dodajemy wystudzoną margarynę.
Jeśli z jakiegoś powodu ciasto jest zbyt rzadkie, należy podsypać je jeszcze mąką.
Całość wyrabiamy przez przynajmniej kilka minut, by nie kleiło się do rąk.
Jeśli nie mamy pewności, czy ciasto już jest gotowe do wyrastania, łatwo sprawdzić to, nacinając je.
Jeśli pojawiły się pęcherzyki powietrza, można odstawiać przykryte ściereczką do podwojenia objętości.
Drugim sposobem jest lekkie "wciśnięcie" palcem w ciasto.
Jeśli wraca ono do poprzedniego kształtu; odskakuje, znaczy, że jest już dobrze. :)
Po wyrośnięciu, ciasto dzielimy na dwie części i po kolei każdą rozwałkowujemy na grubość około 3 milimetrów.
W zależności od tego, jakiej wielkości chcemy mieć rogale, takie koło (np. od talerza) wykrawamy z rozwałkowanego ciasta, z którego z kolei tworzymy trójkąty.
Na każdy nakładamy odpowiednią (raczej niezbyt dużo, by nie uciekła) ilość konfitury (u mnie wiśniowa z krakowskiego kredensu - przepyszna, bo niesłodka) i zawijamy je zaczynając od zewnętrznej, szerszej strony.
Odstawiamy je ułożone na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, jeszcze na około pół godziny do ponownego podrośnięcia.
Gotowe rogaliki smarujemy żółtkiem roztrzepanym z mlekiem i pieczemy w 180 stopniach przez około 15-20 minut (chyba, że zrobiliśmy duże, wtedy do pół godziny, aż będą wydawały "pusty dźwięk od spodu) na środku piekarnika .

Najlepsze na jesienne wieczory do ciepłego mleka.
Na poprawę humoru. :)

czwartek, 3 października 2013

Dyniowe kluski kładzione na mleku - pierwszorzędne jesienne śniadanie







































Pożywne, zdrowe i łatwe śniadanie.
Rzadko zdarza mi się coś tak udanego na dzień dobry. ;)

  • 800g miąższu dyni
  • 3/4 szklanki mąki pszennej
  • 1 jajko
  • szczypta soli
  • mleko
  • szczypta mielonego kardamonu





Miąższ dyni tarkujemy na małych oczkach.
Jest to dość uciążliwe, ze względu na to, że dynię nie za bardzo da się obrać.
Ja traktuję ją więc sposobem - kroję ją na małe kawałki i ścieram każdy do momentu natrafienia na skórę i ten patent zawsze się sprawdza. ;)
Startą dynię przekładamy na lnianą ściereczkę i dokładnie odciskamy sok.
Odsączoną przekładamy do miski. Dodajemy jajko, szczyptę soli oraz kardamonu i mąkę.
Dobrze mieszamy. Jeśli ciasto jest zbyt rzadkie (powinno dać się dobrze formować, ale nie być ścisłe) można podsypać je większą ilością mąki.
Mleko zagotowujemy w garnuszku. Jego ilość powinna być odpowiednia do tego, jaką ilość klusków na raz będziemy gotować i ilu ludzi będzie danie konsumować. :)
Na tę ilość przygotowanego ciasta, potrzebny będzie przynajmniej 1 litr.
Do wrzącego mleka łyżką wkładamy kluski odpowiadającej nam wielkości i gotujemy do momentu wypłynięcia na powierzchnię, czyli od 5 dla małych do nawet 10 minut dla tych większych.
Można również ugotować je na wodzie i podawać z konfiturami i/lub śmietaną.
Smacznego! :)


środa, 2 października 2013

Pierś kurczaka w sosie z kardamonem


































Uwielbiam kardamon, ale na długo o nim zapomniałam.
Najczęściej... i właściwie głównie, używałam go do rosołu.
Przez to zrodziła się myśl o wykorzystaniu go do innego  dania z drobiu i voila!
Pycha. :)


+ olej do smażenia
Pierś kroimy w niezbyt dużą, równą kostkę. Wrzucamy ją na rozgrzany tłuszcz i posypujemy z wierzchu równomiernie solą oraz pieprzem. Mieszamy, lekko podsmażamy i jeszcze raz czynimy to samo.
Podsmażone mięso zalewamy wodą tak, by przykryła mięso z około 2 centymetrową nadwyżką.
Dodajemy sos sojowy oraz kardamon.
Wszystko razem mieszamy, zamykamy patelnię i dusimy mięso do miękkości.
Podczas duszenia należy zważać, by cały sos nie wyparował i uzupełniać płyn na bieżąco.
Gdy mięso jest już prawie dobre, dodajemy na patelnię pokrojonego w plasterki pora, starte na dużych oczkach marchwie oraz ziołowy koncentrat pomidorowy.
Razem dokładnie mieszamy, ewentualnie doprawiamy solą oraz pieprzem i dusimy na niewielkim ogniu jeszcze kilka minut pod przykryciem.
Kardamon w tym daniu jest wyczuwalny dość dobrze.
Degustator stwierdził, że posiada ono swojego rodzaju "drugie dno smakowe", a ja jestem podobnego zdania.
Najlepiej smakuje oczywiście z ryżem, jednak dla fanów tradycyjnego jedzenia również powinien posmakować podany, jak gulasz z tłuczonymi ziemniakami.
:)



.