Czyli nic innego..., jak nasze racuchy. ;)
Nie różnią się właściwie niczym, jednak przepis wynalazłam kiedyś w książce o kuchni rosyjskiej.
Jako, że już nie bardzo go pamiętam, ten podany poniżej (jak i pomysł na sos) jest mój.
Pychota.
Szczególnie na drugie śniadanie, a do tego pyszna herbata... najlepiej z samowaru... ;)
Słodkości, jak z przedwojennej kawiarni.
Z podanych proporcji wychodzi po kilka niewielkich sztuk dla 2 osób.
Są bardzo sycące, polecam więc nie łasić się od razu na podwajanie ilości składników. :)
Ciasto:
- 350 gramów mąki pszennej
- 350 ml ciepłego mleka
- 8 gramów drożdży świeżych
- 3 kopiaste łyżki cukru
- 2 średnie jabłka
- 1 jajko
- szczypta soli
- olej do smażenia
Sos:
- pół opakowania budyniu waniliowego z cukrem
- 330ml mleka
- cynamon mielony
Drożdże rozcieramy z cukrem. Dolewamy całe, letnie mleko i roztrzepane widelcem jajko.
Dodajemy po trosze przesianej mąki, cały czas dokładnie mieszając.
Gładkie, wyrobione łyżką ciasto odstawiamy przykryte ściereczką do wyrośnięcia, na około pół godziny.
Jabłka kroimy w małą kostkę i wrzucamy do wyrośniętego ciasta.
Placki kładziemy łyżką stołową (są wtedy idealnej wielkości) na rozgrzany na patelni tłuszcz.
Smażymy z każdej strony do uzyskania złotego koloru.
Sos przygotowujemy tak, jak napisano w instrukcji na opakowaniu od budyniu, z tym, że dzielimy porcję na pół. Z doświadczenia wiem, że całe opakowanie to jednak za dużo.
Tak więc połowę zawartości torebki budyniu rozpuszczamy w 1/4 szklanki mleka, dosypujemy łyżeczkę mielonego cynamonu.
Resztę zagotowujemy, po czym wlewamy doń budyniową miksturę.
Sos umyślnie jest nieco rzadszy, niż normalny deser budyniowy.
Polewamy placuszki i posypujemy mielonym cynamonem.
Pyyyyyycha!
Wyglądają pysznie. Jak tylko sumienie pozwoli mi na tyle kalorii to na pewno wypróbuję. A tak w ogóle podoba mi się twój blog, bo widzę, że masz na niego pomysł :) Ja też, póki nie przyszedł mi do głowy jakiś fajny, konkretny pomysł nie zakładałam bloga :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję. :)
UsuńPomysł jednak przyszedł z czasem.
Na początku po prostu wrzucałam przepisy, bo sądziłam, że po miesiącu mi się znudzi...
A tu proszę, niespodzianka i ewolucja postępuje. :)